środa, 6 września 2017

1

Nazywam się Vivienne Hudson. Niedługo obchodzę 19 urodziny i już zdążyłam zniszczyć swoje życie i moich najbliższych. Przeze mnie musieliśmy wyjechać do innego miasta. Moi rodzice musieli zmienić pracę, moja siostra musiała zostawić swoich przyjaciół i dotychczasowe życie. Przyjaciele odwrócili się ode mnie i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, kiedy mnie widzą odwracają głowy w druga stronę i udają że mnie nie ma. Zawaliłam szkołę, przez co nie zdałam egzaminów i nie poszłam na studia. Moja dalsza rodzina już  od dawna nie uważa mnie za członka rodziny.  Trzy miesiące temu zdechł mój pies, który widział mój upadek od samego początku.

Moi rodzina - mama i tata: mama Lisa, szanowana Pani Profesor na Uniwersytecie. Ułożona kobieta zajmująca się karierą ale i domowym ogniskiem.  Pomimo wielu obowiązków, zawsze starała się znaleźć czas dla mnie i Dakoty, zazwyczaj zabierała nas do kina czy na babskie zakupy.
Tata Thomas, niegdyś mój bohater który potrafił otworzyć własnymi rękami słoik. Obecnie tylko ojciec pracujący jako konstruktor mostów i  budynków.
Siostra Dakota, młodsza o 3 lata. Denerwująca i wredna, która walczyła o swoją siostrę z całych sił. Udaje że przeprowadzka jej pasuje, ale ja wiem, że cierpi z powodu wyjazdu i zostawienia całego życia tutaj, w Las Vegas.
I ja, Vivienne - dziewczyna która zakochała się w najprzystojniejszym chłopaku w całej szkole. Tak bardzo zakochana, że w wieku 16 lat, w dowodzie miłości pierwszy raz spróbowała narkotyków. Ćpunka po detoksie.

Dwa lata wyrwane z życiorysu przez ciągłe ćpanie. Dwa lata ciągłego bólu, strachu i tego zajebistego uczucia kiedy w końcu zażyłeś to gówno.  Gdybym mogła cofnąć czas, tego dnia zostałabym w domu i nie szła na żadną imprezę urodzinową do koleżanki. Nie wzięłabym wtedy żadnej amfetaminy żeby udowodnić Ulay'owi że zależy mi na nim. Ale dzięki temu zostałam dziewczyną tak mega super  przystojnego chłopaka. Miałam wziąć raz, ale coś nie wyszło. Razem ze swoimi kumplami pociągnął mnie na dno. Mówili, że od tego się nie uzależnię, że to tylko dla zabawy. 
Pieniądze na dragi dawali mi rodzice. Zawsze mówiłam, że są potrzebne do szkoły, na wycieczkę, jakaś składkę klasowa... Po roku zorientowali się że coś jest nie tak. Wydało się potem, że ich idealna córeczka nie jest taka idealna. Przestali mi dawać pieniądze, myśleli że to załatwi sprawę. Mylili się, człowiek na głodzie jest w stanie zrobić wszystko żeby tylko zdobyć swój skarb. Na początku zaczęłam sprzedawać swoje rzeczy, wszystkie. Począwszy od komputera, skończywszy na bieliźnie. Kiedy nie miałam już nic, zaczęłam okradać rodziców. Kiedy się zorientowali zrobili mi awanturę i zagrozili odwykiem, załatwiali już nawet jakieś papiery. Uciekłam z domu. Mieszkałam na ulicy z innymi przyjaciółmi od ćpania. Brak pieniędzy równał się brakiem towaru więc poszłam na ulice i za parę groszy uprawiałam seks z napalonymi facetami. Podobała mi się ta wolność. Zero rodziców,zero szkoły, zero wszystkiego. Tylko ja i mój pięknie piekielny świat. Oni walczyli o mnie, ale ja nie chciałam ich pomocy. Ale udało się. Siłą wsadzili mnie na odwyk, wiadomo uciekałam z ośrodka ale zawsze mnie znaleźli i zawozili z powrotem. Tak w wielkim skrócie. 
Jestem czysta od roku. Chociaż nie do  końca. Czasem nadal pomyśle o tym, że muszę coś wziąć. Nadal mnie ciągnie do starych kumpli. Dlatego rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce. Odciąć mnie od starego towarzystwa. Ale jeśli będę chciała, tutaj w NY znajdę nowe.

~2 miesiące później~
Nowy Jork, 21.03.2016

- Vivienne, dokąd idziesz? Jest późno - zapytała mama idąc w moją stronę
- Idę do sklepu po jakieś chipsy albo ciastka
- Jesteś zdenerwowana...
- Mamo źle się czuję, daj mi spokój.
- Vivienne, jutro masz spotkanie...
- Dlatego jestem zdenerwowana. Idę już, bo zaraz zamkną mi sklep.
Trzasnęłam drzwiami i poszłam przed siebie. Dzisiaj znowu mam ten dzień w którym chciałabym coś wziąć. Mój mózg wysyłał wiadomości do mojego całego  ciała "heroina". Staram się myśleć o czymś innym ale niezbyt mi to wychodziło. Mam świadomość tego, że nie mogę się złamać, że gdybym znowu wzięła skrzywdziłabym ponownie swoją rodzinę. Dlatego zaczęłam dużo jeść. Kiedy jestem napchana jedzeniem tak, że mam ochotę zwymiotować, jest mi lepiej zapomnieć o tym, że w tym momencie muszę coś wziąć. Tata śmieje się, że niedługo będzie trzeba poszerzać drzwi dla mnie w całym domu.


Dzisiaj obudziłam się w lepszym stanie, chociaż mentalnie byłam trupem. Nie wygrałam jeszcze z nałogiem. Wieczorem wracając ze sklepu, zauważyłam w parku grupę kolesi, którzy sprzedawali towar jakiemuś młodemu chłopakowi. Gdyby nie jakaś dziwna siła, ja też kupiłabym działkę. Ale coś mnie powstrzymało. Chyba wariuję od tego wszystkiego. 
Po chwili bezczynnego leżenia w łóżku, zeszłam na śniadanie, Dakoty już nie było, dzisiaj poszła pierwszy raz do nowej szkoły, tata był od rana w robocie, była tylko mama która dopijała kawę.
- Cześć córeczko, siadaj bo śniadanie czeka. 
- Cześć mamusiu - przytuliłam ją - boję się tam iść.
- Będzie dobrze kochanie. Nikt Cię tu nie zna.
- Mam wrażenie że cały Nowy Jork wie, że ćpałam...
- Nikt nie zna tutaj twojej historii. Przyjechaliśmy tutaj zacząć wszystko od nowa. Masz czystą kartę, musisz ją tylko dobrze zapisać i nie popełniać tych wszystkich błędów co dawniej. Zapomnij o tym co było. 
- Nie zapomnę. Mamo, mi się udało. Ale tam są inni którzy nie mają takiej rodziny jak ja. Zostawiłam moich przyjaciół samych sobie. Zostawiłam tam Ulaya. 
- Kochanie, nie możesz zbawić ich wszystkich. Oni sami muszą podjąć decyzję co dalej chcą zrobić ze swoim życiem.
- Wiem. Tak za nim tęsknię... - miałam łzy w oczach. Mama nic nie mówiąc przytuliła mnie. 
- Kochanie muszę iść do pracy. Masz pieniądze koło telefonu, dasz sobie radę? - pokiwałam twierdząco głową.
- Pa. - powiedziałam już bardziej do siebie niż do mamy.

Czarne spodnie, biała bluzka, makijaż i buty na obcasie. Mogłabym powiedzieć,że wyglądam nawet ładnie, ale ja już od dawna nie jestem ładna. Właśnie idę na spotkanie z terapeutą. Ma mi pomoc stanąć na jeszcze równiejsze nogi. Zakluczyłam drzwi i szłam w stronę przystanku. Miałam do przejechania cztery przecznice. W autobusie usiadłam blisko okna i włączyłam muzykę. Do moich uszów popłynęły słowa Eda Sheerana. Nie lubię go, ale kocham jedną z jego piosenek.
 
Po wizycie u Pani Harris chciałam wypić kawę. Nie było tak źle jak myślałam. Terapeutka była w podeszłym wieku i była bardzo ciepłą kobietą. Słuchała mnie od początku do końca i ani razu mi nie przerwała. Pozwoliła mi się wypłakać i razem ze mną uśmiechała się gdy mówiłam o Ulayu czy o mojej Bezi. 
Weszłam do pierwszego lepszego lokalu i zamówiłam kawę. Pomieszczenie przypominało mi to, w którym się czasami kurwiłam za dragi. Po chwili dostałam swoje zamówienie i ciastko gratis. Panowała cisza która bardzo mi się podobała. Ostatnio kocham ciszę. Ale po chwili została zakłócona przez grupkę chłopaków którzy weszli do lokalu. Spojrzałam przelotne na bar i zauważyłam przerażona minę kelnerki, patrzyła na chłopaków którzy przed chwilą weszli. Miałam to gdzieś, bo w tej chwili liczyła się kawa. Kiedy wypiłam, wstałam ze swojego miejsca, zapłaciłam i skierowałam się do wyjścia, przechodząc kolo stolika zobaczyłam jak jedne wciąga amfetaminę.
- Też chcesz laska?
- Nie... - powiedziałam jak najszybciej idąc w stronę drzwi
- Czekaj, damy ci trochę. Zobaczysz jaka jazda jest po tym. Jeden raz jeszcze nikomu nie zaszkodził
- Koleś odwal się!  - powiedziałam odwracając się gwałtownie i wpadając na tors jakiegoś wysokiego chłopaka
- Mamy do pogadania Michael - powiedział szorstkim głosem - po pierwsze wisisz mi hajs za towar, po drugie jak kobieta mówi ze nie chce to nie chce. Co w tym trudnego?
- Ale Justin... - chłopak zaczął się jąkać
- Dla ciebie Danger.
Usłyszawszy to pseudo uciekam stamtąd jak najszybciej. Słyszałam o nim. Mieszkając w Las Vegas, Ulay z Hulkiem często zaopatrywali się w towar od jego dilerów. Pamiętam jak Hulk, nasz wspólny kumpel, dostał w manto od jego kolesi bo był im winien kupę siana za towar. Spędził w szpitalu kilka tygodni w śpiączce, a potem na przymusowym odwyku. Nie bierze już, znalazł dziewczynę i zaczął studiować weterynarię. Dzwonimy do siebie kilka razy w miesiącu, można powiedzieć, że się przyjaźnimy. Mamy się poznać za dwa tygodnie, jego dziewczyna mieszka w Nowym Jorku. Ale wracając do Dangera. Słyszałam, że jego ojciec trzepie całym przestępczym półświatkiem. Oprócz narkotyków rozprowadzają dopalacze, nielegalną broń, ściągają haracze i handlują ludźmi. Ja osobiście nigdy nie miałam nic wspólnego z nim ani jego ludźmi. Raz widziałam jak Ulay kupował u nich działkę, ja stałam kawałek od nich. Miałam swoich dilerów, niepowiązanych z mafią. 
Włóczyłam się bez celu po mieście przez następne kilka godzin. Patrzyłam na różne wystawy sklepowe, mijałam bezdomnych ludzi, żebrzące matki z dziećmi. Nowy Jork nie różnił się zbyt od Las Vegas. U nas też był to codzienny widok, dlatego nie przeżywałam wielkiego szoku kiedy zobaczyłam matkę która siedziała z dzieckiem przy jednym ze sklepów i prosiła o pieniądze.  

- Vivienne? Co tutaj robisz? - usłyszałam krzyk mojej siostry która biegła w moją stronę 
- Łaziłam po mieście i pomyślałam, że po ciebie wpadnę - uśmiechnęłam się do niej
- Dokładnie tak samo jak kiedyś! Pamiętasz jak przychodziłaś po mnie do szkoły razem ze swoimi przyjaciółmi? Czułam się taka wyjątkowa, wszyscy mi zazdrościli!
- Miałaś wtedy osiem lat, a ja byłam zmuszana przez rodziców. - zaśmiałam się - Jak było w szkole?
- A weź nie przypominaj mi. Tyle nam zadali na jutro, że nie wiem od czego mam zacząć. Referat z biologii, referat z angielskiego i hiszpańskiego... Milion zadań z matematyki i chemii. 
- Poznałaś kogoś? 
- No pewnie. Całą klasę, muszę ci powiedzieć, że są spoko. W weekend idę nocować do Grace. 
- Cieszę się. - uśmiechnęłam się do niej - Idziemy do McDonalda?
- Jeszcze się pytasz?


- Dziewczyny! - usłyszałam głos ojca z dołu - Do mnie natychmiast!
- Coś ty znowu zrobiła? - zapytałam Dakoty, której właśnie prostowałam włosy
- Ja? Co ty raczej zrobiłaś?
- Vivienne Jane i Dakoto Halsey Hudson na dół! - ponownie usłyszałyśmy głos ojca
- Co się stało tato? - zapytała Dakota kiedy schodziliśmy po schodach
- Do salonu natychmiast.  - powiedział - Dzisiaj spotkałem mojego kumpla jeszcze z czasów liceum. Poszliśmy na piwo i od słowa do słowa zaprosiłem go i jego rodzinę na kolację  do nas na dzisiejszy wieczór. Jako że mama musi zostać do późna w pracy, to wy musicie coś ugotować. Vivienne zajmie się gotowaniem, Dakota sprzątaniem w domu. Ja zaraz pojadę zrobić jakieś zakupy.
- A na którą mają przyjść?
- Na 20. Mamy jakieś 3 godziny na doprowadzenie tego domu do stanu użytkowania. Zrozumiano?
- A czemu ja mam znowu gotować?
- A ja sprzątać?
- Po ja tak powiedziałem. - uśmiechnął się do nas - Do roboty, do roboty!

Ugotowanie dobrego obiadu w 3 godziny może i jest możliwe, ale nie dla osoby która praktycznie nie umie gotować. Na dodatek przypaliłam pieczeń więc tata musiał jechać do sklepu po nową. Dakota po tym jak skończyła sprzątać przyszła mi pomóc w kuchni. Pamiątkowe selfie na Instagram, fejsa i inne social media które ma. Ja mam tylko profil na facebooku, na którego i tak wchodzę raz na jakiś czas. Kilka minut przed 19 do kuchni wszedł tata, kiedy go zobaczyłyśmy to wybuchnęłyśmy śmiechem. Nie żeby wyglądał jakoś zabawnie, ale był tak elegancki jakby wychodził z mamą do teatru albo na romantyczną kolacje.
Po godzinie 20 do domu rozległ się dźwięk dzwonka. Tata wystrzelił jak z procy i poszedł otworzyć. Razem z Dakotą chciałysmy się jak najszybciej wydostać stamtąd. Tata i jego kolega ściskali się na powitanie tak jakby byli dzieciakami. Jego żona cicho westchnęła i spojrzała na nas z uśmiechem.
- Wy to musicie być córkami Toma. Ja jestem Pattie, a to mój mąż Jeremy. Jest jeszcze z nami mój syn, ale kolega do niego zadzwonił, zaraz przyjdzie.
- Ja jestem Vivienne, a to Dakota, moja młodsza siostra - uśmiechnęłam się do niej - Proszę, niech Pani wejdzie do salonu. Kolacja czeka.
- No czuję właśnie, co tak pięknie pachnie?
- Casserole z kurczakiem, miało być coś innego ale nie wyszło
- Ale wygląda pięknie - powiedział kolega ojca - Jestem Jeremy
- To jest moja pierworodna córka Vivienne, a to moja młodsza córka Dakota - tata przedstawił nas swojemu przyjacielowi
- A to mój pierworodny i jedyny syn. - powiedział z dumą Jeremy przedstawiając nam swojego syna  - Justin.

Widząc chłopaka który stanął przed nami, moje nogi zrobiły się jak z waty. Przede mną stanął Danger. Uśmiechnął się do nas i coś powiedział ale ja niezbyt byłam skupiona na tym co mówił. Bałam się przebywania w jego towarzystwie. Nawet podczas kolacji panowała dziwna atmosfera, mimo że wszyscy się śmialiśmy i rozmawialiśmy. Po godzinie do domu wróciła mama. Poznała rodzinę przyjaciela swojego męża i od razu zaczęła rozmawiać z Pattie na temat sposobów wychowania dzieci. Moja mama wykłada historię wychowania na pedagogice. Temat szkoły zawsze był drażliwy dla mnie. Zawsze potem następowało pytanie gdzie my się uczymy. Dakota miała się czym pochwalić. A ja? Od początku mojego chodzenia do szkoły czerwony pasek, wyróżnienia w konkursach, olimpiady. A potem olałam szkołę, bo dragi były ważniejsze. Na początku 3 klasy liceum rzuciłam szkołę, tracąc szansę na zdanie matury i pójścia na wymarzone studia.
- A czemu w ogóle postanowiliście się przenieść z Las Vegas do Nowego Jorku? - zapytał Jeremy
 Tata spojrzał na mamę, a mama na ojca. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. Ja patrzyłam w swój pusty talerz.
- Moja żona dostała propozycję pracy na tutejszym uniwersytecie. To była dla niej szansa.
- A Vivienne nie idzie jutro do szkoły? Dakota poszła się już położyć, jest dosyć późno. - A gdzie ty w ogóle chodzisz do szkoły? Jaki kierunek?
- Vivienne, nie chodzi do szkoły. Ostatnio trochę chorowała i musiała zrobić przerwę w nauce - powiedziała mama
- Właśnie - przytaknęłam - Chodziłam do liceum do plastyka.
- Malujesz? - zapytała Pattie
- Malowałam. Przestałam jakiś czas temu.
- Dlaczego? - dociekała
- Jak mama powiedziała byłam trochę chora i nie miałam czasu malować.
- To może pójdziemy zapalić Jeremy?
- Tak, zapalimy i będziemy się zmywać. Faktycznie jest późno, a mam jutro trochę roboty.
- Vivienne idziesz z nami? - zapytał tata
- Nie mam fajek.
- Dam ci, chodź - wstałam z krzesła i poszłam razem z nimi. Za mną poszedł Justin.

- To ty wpadłaś dzisiaj na mnie w Stalowej Magnolii - powiedział Justin stojąc koło mnie
- Gdzie? - spojrzałam na niego
- Jak to gdzie? Nie wiesz gdzie dzisiaj byłaś?
- Byłam w jakieś kawiarni na kawie. Ale nie wiem czy to była Stalowa Magnolia.
- Hahaha - zasmiał się
- Co w tym śmiesznego? - spojrzałam na niego
- Nic. Weszłaś do pierwszego lepszego lokalu nie znając nawet nazwy bo chciałaś się napić kawy.
- Zdarza się. - uśmiechnęłam się - Byłeś kiedyś w Las Vegas?
-  Ta. Kilka razy, miasto rozrywki i kasyn.
- Znasz Tasgula? - zapytałam
- Powiedzmy. - powiedział przez zęby - A ty skąd go znasz?
- Stary znajomy.
- Posłuchaj - stanął naprzeciwko mnie - jesteś córką przyjaciela mojego ojca, dlatego powiem ci coś. Daj sobie spokój z tym człowiekiem, on jest trupem. Ludzie z miasta chcą go dojechać i zrobią to, przy okazji robiąc porządek z jego znajomymi.
- Tasgul nie jest moim znajomym - powiedziałam patrząc mu w oczy
- I niech tak zostanie. Nie przyznawaj się nawet, że go znasz. Do zobaczenia następnym razem - wyszeptał mi do ucha i poszedł.

Odwróciłam się w jego stronę i dokończyłam palić papierosa. Poszłam do domu pomóc mamie w sprzątaniu i potem w końcu położyłam się spać.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon